Szukaj na tym blogu

wtorek, 8 marca 2011

Delibar. Kuchania węgierska. Meiselsa 5.

Jechaliśmy ostatnio Stradomiem. Głodni. Mieliśmy pomysł na jedynego prawdziwego chińczyka w Krakowie (o tym miejscu niebawem).

Jednak po drodze przypomniałem sobie o tym węgierskim miejscu. No i było bliżej i po drodze, więc wstąpiliśmy.

Lokal nawet dość przytulny, tylko wejście mają wspólne z jakimś salonem gier losowych z którego niemożebnie wali papierosami. Ale dalej jest już ok.


Menu bardzo długie (czytaj - za długie), składające się z autorskich wynalazków szefa kuchni oraz z dań tradycyjnej kuchni węgierskiej.

Wiedzeni chyba szóstym zmysłem zamówiliśmy wszystko na pół:
- tradycyjna zupa rybna Halászlé - 13,50zł
- Schab po myśliwsku podsmażany z pieczarkami i gęsią wątróbką Vadász szelet - 22,00zł
- Naleśnik z masą orzechową i polewą czekoladową Gundel palacsinta - 9,00zł

Jak się okazało był to strzał w dziesiątkę, ponieważ wyszliśmy najedzeni po dziurki w nosie. Ja naprawdę nie mam pomysłu jak można zjeść dwa razy tyle.

Ale do rzeczy:

Zupa. Małmazja. Konkuruje o zaszczytny tytuł najlepszej zupy rybnej w Krakowie z dotąd nie kwestionowaną królową. Nie jest jakoś super podana - zupa, a w niej kawał ryby. Ale aromaty jakie ma w sobie są naprawdę boskie. No i jest ostra. Ostra w ten fajny sposób, który nie rzuca na kolana na początku, ale pod koniec mamy już dokładnie przeczyszczone zatoki.

Drugie. Mięso w jakimś takim dziwnie kwaśnym i strasznie tłustym sosie z wątróbką i pieczarkami. Takie sobie. Tego akurat nie jadłem będąc na Węgrzech, ale smakuje tak sobie. Do tego niezłe gałuszki i surówka ze słoika. Wysoki stosunek ilości kalorii do ceny, ale poza tym entuzjazmu brak. A nawet stanowcze "eee tam".

Naleśniki. I tu znowu strzał w dziesiątkę. Masa orzechowa składa się głównie z orzechów, a czekolada jest intensywna, gorzka, czarna, pyszna i jest jej mnóstwo. Gdyby nie inni goście, wylizałbym talerz.

Knajpeczka się stara, starania te zdradzają chyba pewną desperację. Jakieś miliony promocji, happy hour, rzucanie kostkami przy płaceniu rachunku (3 szóstki - nic nie płacimy, 3 takie same liczby - płacimy 50%)...

Osobiście wolałbym jakby skrócili menu do jednej strony i gotowali lepiej i ze świeżych produktów. Nie bez powodu zupa i deser (a więc to co łatwo przechowywać) było pyszne. Mam wrażenie, że drugie padło ofiarą oszczędności i zbyt długiego menu.

Podsumowanie - jak macie ochotę na rozgrzewającą zupę rybną w zimny wieczór, albo na pyszny deser - walcie jak w dym. Drugie dania - na własną odpowiedzialność...

1 komentarz:

  1. Cześć.

    Po pierwsze bardzo fajny blog, zwłaszcza dla krakowianki-studentki:) Już przeczytałam wiele Twoich wpisów.

    Bardzo chętnie spróbowałabym czegoś z węgierskiej kuchni, zwłaszcza zupy rybnej: w Budapeszcie byłam tylko przelotem i z ograniczonymi funduszami, więc czuję, że coś mnie ominęło:)

    Chętnie w przerwie między zajęciami się wybiorę, zwłaszcza, że to niedaleko od Rynku Głównego. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń