Jakiś czas temu moje słoneczko zaatakowało mnie w sklepie żądaniem:
- zrób sałatkę
- jaką?
- jakąś dobrą
Akurat byłem kompletnym impotentem jeśli chodzi o koncepcje kulinarne, a i stosunek do świata i bliźnich miałem seksualny, więc próbowałem uniknąć tematu. Ale sami wiecie - pani każe, sługa musi...
Wymodziłem coś takiego.
Wziąłem garść orzechów, pokruszyłem i wrzuciłem na patelnię. podprażyły się ładnie aż puściły zapach. Na tej samej patelni usmażyłem kurczaka, wyjąłem po czym wrzuciłem tam poszatkowanego pora, podlałem paroma łyżkami wody i zblanszowałem (znaczy pomęczyłem termicznie aż frajer zmiękł).
W międzyczasie wywaliłem do miski zieleninę w postaci roszponki, dodałem orzechy, przechłodzonego pora i kurę. Rozbełtałem w misce z oliwą jedną trzecią gorgonzolli. Resztę pokroiłem i dorzuciłem do zieleniny razem z orzechami. Oblałem sosem.
Posoliłem i popieprzyłem.
Zamerdałem.
Spróbowałem.
Jakieś takie mdłe.
Wyciągnąłem z lodówki flaszkę octu balsamicznego (bardzo dobry i gęsty, jak macie byle jaki to zredukujcie) i skropiłem obficie.
No.
Eksperyment udał się na tyle dobrze że go już raz powtórzyliśmy. Oczywiście połączenia smakowe orzechy-por-pleśniak i sos balsamiczny-roszponka są trywialne, ale upieram się że wymyśliłem to sam.
Mała prośba - dajcie znak w komentarzach. Mieliśmy małą przerwę i chciałbym wiedzieć czy ktoś nas jeszcze czyta.
A za jakiś czas być może relacja z tegorocznej częściowo udanej próby zrobienia schnapsa gruszkowego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz